W życiu każdego recenzenta zdarzają się książki, które stają się jego prawdziwym koszmarem. Ostatni miesiąc był dla mnie "urodziwy" pod tym względem, albowiem w moje ręce trafiły dwie absolutnie tandetne, beznadziejne i tragiczne powieści. Jedną z nich jest omawiane dzisiaj Widmo Roberta Faulcona.
Faulcon to pseudonim brytyjskiego pisarza, którego właściwe nazwisko brzmi Holdstock. W ciągu swojej kariery wspomniany pisarz znalazł swe zasłużone miejsce w panteonie autorów horrorów klasy B.
Moje spotkanie z jego twórczością, do tej pory mi nie znaną, okazało się katorgą i drogą przez mękę. Ale po kolei...
UWAGA! RECENZJA ZAWIERA WIELE SPOJLERÓW, KTÓRE ODSŁANIAJĄ PRAKTYCZNIE WSZYSTKIE WĄTKI FABULARNE. CZYTACIE NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!
Zacznijmy może od konkretów fabularnych:
Dan Brady to gość zajmujący się badaniem zjawisk pozapsychicznych, pracujący w jednym z ośrodków podlegających Ministerstwu Obrony. Pewnego razu, gdy wraz ze swoją rodziną spędza miłe chwile dzieląc z nimi radość Bożego Narodzenia, do ich domu zwącego się Brook's Corner, wpadają jakieś złe typy oraz coś czego nasz główny bohater nie potrafi nazwać (istota bezcielesna), i niszczą domową, świąteczną sielankę, porywając mu żonę, córkę i syna, jego zaś pozostawiając na pewną śmierć z rąk widma.
Sytuacja Dana Brady'ego wygląda fatalnie, mnie jednak cała ta scenka po prostu zadziwiła. Napadu dokonuje najprawdopodobniej jakaś sekta, której członkowie przebrani w dziwaczne stroje i maski, mają za towarzysza jakąś niematerialną istotę. Całe napięcie szlag trafia, kiedy dochodzi do kilku sytuacji. Po pierwsze, mimo, iż wszystko trwa zaledwie kilka chwil, jeden z członków sekty gwałci żonę naszego bohatera. Nie używa jednak do tego "swojego przyrządu", ale...złotego fallusa wysadzanego drogocennymi klejnotami. Sprawa z ultradrogim dildo to jednak nic w porównaniu z tym, co napastnicy robią z jego żoną kilka chwil później. Otóż, wynoszą ją z domu ZAWINIĘTĄ W DYWAN!
Pewno miałoby to jakiś sens, gdyby ktoś chciał niepostrzeżenie przemieścić gdzieś zwłoki, ale spójrzmy na kilka innych faktów towarzyszących zdarzeniu. Goście w groteskowych maskach świń i innych zwierząt, odziani w płaszcze z bogatymi ornamentami, hałasujący co niemiara, wynoszą (notabene w nocy) ciało kobiety zapakowane w puszysty dywan. Jest w tym sens? Tym bardziej, że gdyby nasi napastnicy próbowali być incognito, to raczej i tak by im to nie wyszło. Dlaczego? Ano może dlatego, że okaleczone ciała dzieci naszego bohatera dosłownie wyfruwają z domu niesione przez paranormalne widmo. Ogólnie wszystko miało wyglądać groźnie i niepokojąco a wyszło po prostu co najmniej żenująco.
Nie wiem, czy w oryginale styl pisarski Faulcona jest tak samo 'sztywny' jak w jego polskim przekładzie, ale jedno jest pewne - translatorka dała ciała. I to po całości. Oprócz drętwego niczym ciało trupa języka, który sprawia, że fabuła i chęć na czytanie książki umierają już po kilku rozdziałach, to liczba błędów składniowych, językowych a przede wszystkim powtórzeń, jest niebotyczna. Wyrazy takie jak 'dom', 'płomienie', 'meble', potrafią powtarzać się po kilka razy na przestrzeni dwóch, trzech zdań! Zresztą wystarczy wziąć byle jaki, przypadkowy cytat z książki, na przykład ten:
"...powiedział mu, że może wracać do domu, kiedy tylko zechce. Najpierw myślał, że może pojedzie do domu swojej siostry. Ale mimo, iż wspomnienia czyniły samą myśl o powrocie do swego domu przerażającą..." [s.83]
Generalnie rzecz biorąc jeden wyraz potrafił pojawić się na jednej stronie multum razy co cholernie denerwowało. Niestety powtórzenia to i tak nic w porównaniu z innymi, absolutnie absurdalnymi kwestiami.
Pozwólcie, ze przytoczę kilka cytatów, które wzbudziły moją nieskrywaną ciekawość oraz śmiech:
"Nagły powiew wiatru kazał mu uderzyć pięścią w szybę" [s.81]
(Siła perswazji tego podmuchu budzi mój niepokój;_;)
(Siła perswazji tego podmuchu budzi mój niepokój;_;)
"Stara kobieta mieszkająca naprzeciw, robiła coś w ogrodzie" [s.91]
(Chwilę wcześniej autor upierał się, że dom, w którym mieszka nasz bohater znajduje się na odludziu, konkretnie rzecz biorąc, jakieś 300 jardów od najbliższych zabudowań)
W miarę jak poznajemy kolejne wątki fabularne okazuje się, że przeciwnik naszych bohaterów dysponuje ogromną siłą psychiczną, którą tworzy śmiertelne widma. W walce z nieprzyjacielem pomaga Danemu Ellen, kobieta, której rodzina również została porwana przez członków tej samej sekty.
Bohaterka, która wspiera naszego dzielnego "hiroła" cechuje się wielkim niezdecydowaniem
"....zasada obrony jest jedna: nie ufaj nikomu" a chwilę później "Mam jednego przyjaciela, któremu muszę ufać." [s.114]
W dalszej części, poznajemy rozterki finansowe Brady'ego:
"Mam oszczędności. Mam wszystkie pieniądze Alison, a ona pochodziła z bogatej rodziny." [s.146]
(Chwilę wcześniej Dan upierał się, że jest biedny, bo musi spłacać kredyt i na nic go nie stać)
Największe wtopy towarzyszą jednak fabule w związku z walką ze złymi siłami. Skoro wiadomo, iż przeciwnik dysponuje i atakuje mocą psychiczną, to raczej racjonalnym byłoby stwierdzenie, iż zwykłe metody nie pomogą w walce z taką osobą. Tymczasem nasi bohaterowie postanawiają bronić się przed widmem...budując nowy mur wokół domu!
"...należy przedłużyć mur otaczający część domu..."[s.152]
Hehe, jakby tego było mało głupota naszych bohaterów daje o sobie znać już chwilę później, kiedy Brady myśli następująco:
"Jak mógł powiedzieć Suchockowi, że to czego oczekiwał, nie da się zatrzymać przy pomocy kul karabinowych ani samym murem" [s.153]
Nasza dzielna Ellen wyjaśnia, że w murze będą znajdować się talizmany, amulety etc. Mają ponoć zatrzymać widmo i osłabić jego moc. Tyle tylko, że jak sama w chwilę później przyznaje, i tak to nic nie da, bo nie można takimi sposobami zatrzymać siły psychicznej, a jedyną rzeczą, która może powstrzymać widmo jest siła wyobraźni!
Generalnie więc rzecz biorąc
Ale nie martwcie się, to nie koniec! Zaledwie kilka stron dalej Ellen każe Danemu zrobić talizmany ochronne, tak zwane chimery. Pewno nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie surowiec do tego potrzebny, mianowicie.....modelina 

Tak, tak! Dziecięca modelina jest niezrównanym materiałem do tworzenia potężnych medalionów i talizmanów! Aha i pamiętajcie - tworzone w Waszych łapach talizmany z modeliny nie muszą mieć określonego kształtu ;)
Kilka akapitów dalej Ellen znów popisuje się elokwencją:
"Idealny byłby kwarc, gdyż jest tak twardy jak diament i trudno go połamać" [s.172]
(Wnioskuję, że Pan Faulon miał pałę z geografii/chemii/fizyki, gdyż takiej bzdury dawno nie czytałem)
W Widmie nie zabrakło również erotyki. Główny bohater - Dan Brady - mimo, iż kocha bezgranicznie(?) swoją żonę i dzieci, mimo, iż nazywa członków sekty sukinsynami i skurwysynami, zarzekając się, że nie spocznie dopóki nie odnajdzie żony, koniec końców ląduje w tym samym łóżku co Ellen. 'Urzekło' mnie to, że gość, wiedziony chęcią zemsty potrafił w ogóle myśleć o tak przyziemnych sprawach jak sex. Dan zna Ellen zaledwie kilka dni, w dodatku przez ten czas myśli tylko i wyłącznie o swojej żonie, a mimo to jajca świerzbią go na tyle, że zastanawia się, czy przypadkiem nie byłoby lepiej porzucić plany ratowania żony i związać się z nowo poznaną kobietą! To się dopiero nazywa czuły i kochający mąż! Na domiar złego Faulcon tak tragicznie opisał sceny erotyczne, że to się w pale nie mieści! (hehe, "pale" - a to dobre :D)
Jedna z żenujących sytuacji wygląda tak:
"Milczenie, jakie zapadło w pokoju, podniecało ich. Brady pomyślał, że nie zmienił dzisiaj skarpet" [s.178-179]
Momentów, w których czułem zażenowanie było naprawdę dużo. Generalnie rzecz biorąc cała książka była swoistym, prawdziwym horrorem. To jest jedna z tych powieści, po której przeczytaniu człowiek ma brak chęci na sięgnięcie po jakąkolwiek inną, w obawie, że i ta okaże się fatalna. Najgorsze jest to, że koncept, jaki autor chciał zobrazować, wcale nie był zły. Problem polega tylko na tym, że całe jego rozwinięcie ginie w kolejnych pokładach absurdu i głupoty.
Podsumowując więc stwierdzić muszę, iż Widmo należy do najgorszych książek jakie kiedykolwiek przeczytałem. Denni bohaterowie, absurdalne sytuacje, łączenie psychokinezy z magią i fatalny, tragiczny wręcz język samej powieści sprawiają, że przeczytają tę książkę tylko najwięksi czytelniczy twardziele.
Hardkor pełną gębą. Literackie sado-maso.
Na koniec powiem jeszcze, że Widmo to zaledwie pierwsza część serii. Druga - Talizman - raczej u mnie nie zagości.
Ocena: 2-/10
Widmo
Wyd. Rebis (1991)
Liczba stron: 224
Ta recenzja bierze udział w wyzwaniu Klasyka Horroru